Adam Zych polemicznie wokół tekstu Mateusza Perowicza „Zakaz handlu w niedzielę pogrąża tych, których miał chronić. W handlu elektronicznym czeka nas to samo”.
Trudno zgodzić się z główną tezą tekstu Mateusza Perowicza Zakaz handlu w niedzielę pogrąża tych, których miał chronić…, że na zakazie miał skorzystać polski small business. Jeżeli nawet taka narracja ze strony decydentów się pojawiała, to na pewno nie była głównym powodem procedowania tej zmiany. Zakaz był przede wszystkim ukłonem w stronę pracowników sieci handlowych, którzy nawet niedzieli nie mogli spędzać ze swoimi bliskimi. Miał też spowodować polepszenie jakości czasu spędzanego w naszych wspólnotach rodzinnych i przyjacielskich. Uważam, że z tego trzeba dzisiaj rozliczyć ten pomysł, a nie z kształtowania układu kapitałowego w polskim handlu.
Bitwę o handel przegraliśmy już dawno
Mam wątpliwości, czy zmiana układu czasowego w jakiejkolwiek działalności może powodować przetasowania w strukturze pochodzenia kapitału w danej branży, zresztą nie tylko handlowej. Zakaz handlu w jakikolwiek dzień w takim samym stopniu dotyka firmy polskie, jak i niemieckie czy francuskie. To nie z tego powodu zamyka się Alma, Piotr i Paweł czy pani Krysia z mirowskiego bazarku. Zresztą, jak słusznie zauważa autor artykułu, znika również Tesco, a Carrefour ogłosił, że jest na sprzedaż. W odniesieniu do polskości w handlu bitwa została przegrana dużo wcześniej. Problem utraty polskiego kapitału w sieciach handlowych jest wynikiem zbyt permisywnej, a czasem wręcz naiwnej polityki prowadzonej w Polsce wobec zachodnich gigantów od 1989 roku, o czym zresztą Mateusz Perowicz jako osoba zaangażowana w badania polskiego biznesu doskonale wie.
Dzisiaj ponosimy dalsze konsekwencje polityki pierwszych rządów postkomunistycznych. Oczywiście nie sposób przejść obojętnie obok twardych faktów i statystyk, na które autor się powołuje, takich jak przejmowanie polskich sieci przez firmy zagraniczne czy spadek liczby małych, właścicielskich sklepów osiedlowych. Wytłumaczeń pierwszego problemu może być bardzo wiele.
Po pierwsze, polskie sieci na początku rozwijały się dynamicznie dzięki oryginalnym pomysłom na prowadzenie sklepów i nowatorskiemu podejściu marketingowemu. Potem jednak często brakowało im paliwa do dalszego rozwoju, kiedy inni zaczęli ich naśladować. Przykładem mogą być działania francuskich molochów, które zaczęły otwierać na środku swoich sklepów tzw. bazarki. Pomysł został zaczerpnięty od Almy, która świetnie jako pierwsza odgadła potrzeby bogacącej się polskiej klasy średniej, chcącej w sklepie zakupić markowe produkty wysokiej jakości, które poznawała na wakacjach w zachodnich krajach.
Można powiedzieć, że to między innymi dzięki polskim delikatesom dzisiaj kupujemy w zachodnich sieciach dużo lepsze produkty. To z kolei prowadzi nas do kolejnego problemu krajowych sieci i pewnej kulturowej zmiany zakupowej, która spowodowała, że w pewnym momencie praktycznie wszyscy, łącznie z klasą średnią, pokochaliśmy dyskonty. Kupuje się w nich szybciej, a i oferta w nich dostępna bardzo się poprawiła. Ponadto ich niewiarygodny rozrost spowodował, że za każdym rogiem stoi teraz Lidl lub Biedronka.
Kolejnymi powodami zmiany w strukturach właścicielskich tych sieci mogły być takie kwestie, jak brak dalszej koncepcji rozwoju, częsta w Polsce chęć „scashowania się” właścicieli po wielu latach ciężkiej pracy. To często może wiązać się z brakiem następców do przejęcia udziałów właścicielskich.
Zgadzam się z Perowiczem, że kondycja małych osiedlowych sklepów, które miały zyskać na zakazie handlu, została bardzo nadszarpnięta ze względu na niewiarygodną siłę sieci, które obeszły zakaz, chociażby dzięki licencji pocztowej. Nie jest to jednak według mnie argument przeciwko samemu zakazowi handlu w niedzielę. Istnienie luki prawnej nie sprawia, że sama idea jest od razu chybiona. To byłoby prawdą dopiero wówczas, gdyby ktoś wykazał, że usunięcie tej luki jest z gruntu niemożliwe.
Znikanie małych sklepów miało wiele przyczyn
Warto się raczej zastanowić nad doprecyzowaniem tego przepisu, co zostało zapowiedziane przez rząd pod koniec czerwca w reakcji na podpisanie przez Pocztę Polską umowy na usługi z kolejna dużą siecią handlową. W analizie statystyk zamknięć małych sklepów, spośród których sporo zniknęło w 2020 roku, powinno się uwzględnić, że był to rok pandemiczny, który mógł mocno nadszarpnąć chęci właścicieli do sprzedawania we własnych sklepach, chociażby z lęku przed własnych zdrowiem. Wiemy przecież, że najczęściej właściciele takich sklepów też są w nich sprzedawcami. Motywacja do danej pracy jest realnym ekonomicznym czynnikiem, którego nie należy ignorować.
Last but not least, czyste dane o zniknięciu z rynku 6500 sklepów w latach 2019-2020 nie mówi wiele o tym, co najważniejsze, czyli o kwestiach przychodów. W Polsce mamy od lat do czynienia z racjonalizacją w działalności gospodarczej. Co jeśli zniknięciu tych sklepów towarzyszy wzrost obrotów pozostałych prawie 30 000 małych sklepów? Może znikają sklepy, które ekonomicznie zniknąć powinny? Nie mamy dokładnych danych, aby na takie pytania odpowiedzieć, ale zdecydowanie powinno się wziąć te aspekty pod uwagę, zanim uzna się, że brak handlowych niedziel jest za to w jakimś stopniu odpowiedzialny.
Perowicz niejako sam daje odpowiedź na pytanie, co się mogło stać z polskimi małymi detalistami, gdy przechodzi do omówienia rynku e-commerce. Jako przedsiębiorca i dostawca widzę na własne oczy, jak od ponad roku następuje przyspieszone przejście od offline do online. Bardzo dużo mniejszych i średnich przedsiębiorców zupełnie wycofuje się z drogich w utrzymaniu sklepów „brick&mortar” i przenosi cały swój handel do sieci. Następuje to w klimacie ekspresowego kursu edukacji e-commercowej Polaków, którzy w czasie pandemii zaczęli przez internet kupować dosłownie wszystko.
Z autorem artykułu zgadzam się w 100%, że przed nami jest konsolidacja tego rynku, która będzie się odbywać zarówno na poziomie kapitałowym (tworzenie coraz większych sklepów online, często poprzez zakupy innych podmiotów), jak i rynkowym (wchodzenie kolosów z Zachodu i Wschodu oraz przejmowanie przez nich rynku). Bardzo ciekawym spostrzeżeniem Perowicza jest to, że UOKiK powiększył swoje koszty utrzymania przez ostatnie 10 lat dwukrotnie. Być może szefostwo Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta przeczuwa, co się będzie wkrótce działo na rynku online, dlatego zabiega, aby budżet instytucji wzrósł jeszcze bardziej, dzięki czemu państwo polskie będzie stać na coraz lepszych ekspertów.
Marzy mi się, żeby państwo podjęło walkę z globalnymi graczami na takim poziomie, jaki prezentuje chociażby Francja. Polski konsument zasługuje na to, aby zakupy online były dla niego bezpieczne, kupowane produkty takiej jakości, jak są opisywane, a poziom obsługi spełniający obietnice sprzedawców. Dodatkowo państwo musi zadbać o to, aby podatki pośrednie nie omijały naszego kraju szerokim łukiem, ponieważ odbywa się to ze szkodą dla nas wszystkich i jest nieuczciwe wobec polskich sklepów online, które z każdej transakcji odprowadzają podatki.
Brak mocnej korelacji między zakazem handlu w niedzielę a wynikami gospodarczymi
Nie da się jednoznacznie stwierdzić, jaki wpływ na udział polskiego kapitału w sprzedaży detalicznej miał zakaz handlu w niedzielę. Z jednej strony mamy dane o mniejszej liczbie zarejestrowanych małych podmiotów w branży detalicznej. Z drugiej strony wzrosła liczba i obroty polskich sklepów online. Czy nie jest to zatem argument na rzecz tezy, że chodzi raczej o zmianę w strukturze kanałów dystrybucji, która pozwala wręcz na odzyskanie polskiego udziału w handlu? W e-commerce polskie firmy wciąż mają dużą szansę na rozwój. Przykłady takich sklepów, jak eobuwie.pl, morele.net i inne pokazują, że Polak potrafi. Oczywiście istnieje ogromne zagrożenie ze strony online’owych kolosów z Zachodu, dlatego państwo polskie powinno brać przykład od Niemców czy Francuzów w zakresie regulacji handlu, aby krajowe firmy e-commerce nie zostały na lodzie, tak jak stało się to z sieciami handlowymi.
Kwestie ekonomiczne to jednak nie wszystko. Bardzo pozytywnie należy ocenić efekt społeczny zakazu handlu w niedziele. Choć można zgodzić się z Robertem Krzakiem, byłym członkiem Zarządu firmy Piotr i Paweł, że owszem, można było próbować regulować kwestię zatrudniania w te wolne dni poprzez Kodeks pracy, ale już w kontekście kulturowym zakaz handlu jest nie do przecenienia. Nie wiem, czy jakiekolwiek badania są w stanie ustalić, jak bardzo poprawiła się jakość naszego niedzielnego relaksu. Nie jest jednak wykluczone, że niemożność zwiedzania galerii jest po części odpowiedzialna za zdrowszy tryb życia Polaków – więcej biegamy, jeździmy na rowerze, chodzimy po górach i na piesze wycieczki, co pokazują publikowane na portalu 4outdoor.pl bardzo dobre wyniki branży outdoorowej (sporty górskie itp.), która w latach 2018 i 2019 praktycznie w każdym miesiącu notowała wzrosty rok do roku.
W tym duchu należy też rozpatrywać kwestie jakości życia rodzinnego. Ten temat wybrzmiewa po ukazaniu się Projektu Strategii Demograficznej 2040. Wolne niedziele zdecydowanie należą do palety postaw prorodzinnych. Jeżeli nie w niedzielę rodzina ma spędzać czas razem, to kiedy? Chyba możemy się zgodzić, że zakupy nie są najlepszym czasem, jaki rodzice mogą spędzać z dziećmi.
Zakaz handlu nie jest żadnym obciążeniem, ale pewnym kulturowym stemplem, którego przypieczętowanie nadaje Rzeczpospolitej status państwa dbającego o ogół obywateli. Dodatkowo nie przynosi on żadnych średniookresowych ruchów w PKB, choć niejeden ze względu na zamknięte w niedziele sklepy wieszczył w 2018 roku w Polsce gospodarczy Armagedon. Spór o handel w niedzielę jest według mnie sporem o to, jaką funkcję powinno sprawować państwo – czy jego rola ma się ograniczać tylko do bycia nocnym stróżem, czy też powinno brać na siebie większą odpowiedzialność, do której zalicza się kształtowanie postaw. Powinniśmy ostatecznie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy niedzielny, rodzinny spacer po galerii handlowej jest cenny społecznie i kulturowo.
Obraz Steve Buissinne z Pixabay