Homo smartphonus idzie do pracy. Czy kapitalizm dostosuje się do pokolenia Instagrama?

Homo smartphonus idzie do pracy. Czy kapitalizm dostosuje się do pokolenia Instagrama?Homo smartphonus idzie do pracy. Czy kapitalizm dostosuje się do pokolenia Instagrama?Homo smartphonus idzie do pracy. Czy kapitalizm dostosuje się do pokolenia Instagrama?
mar
20
2022

Dla milenialsów i pokolenia Z smartfony są integralną częścią życia. Elektroniczna rozrywka i podłączenie do sieci zmieniły jednak nie tylko nasz sposób komunikowania, lecz także nastawienie do zabawy i naszą psychikę. Coraz więcej jest osób uzależnionych od scrollowania lub gier komputerowych. Już teraz warto się zastanowić, czy obecny trend nie stanie się za 20 lat wyzwaniem, które zahamuje rozwój gospodarek.

Pokolenie Z w koszulce lidera (żółtej)

Firma Adobe, zajmująca się produkcja software’u i analizą danych, przeprowadziła badania o satysfakcji i chęci pracy wśród 5500 pracowników i właścicieli mikrofirm w USA. Okazało się, że występujące w USA masowe wychodzenie z rynku pracy jest szczególnie napędzane przez milenialsów (urodzeni w latach 1981-1996) oraz pokolenie Z (urodzeni między 1997 a 2010 r.). Przedstawiciele tych dwóch pokoleń są najbardziej niezadowoloną grupą wśród pracowników w USA. Aż 59% z nich powiedziało, że nie są usatysfakcjonowani ze swojego aktualnego życia zawodowego i brak im work-life balance.

Dlaczego aż tak duża liczba osób akurat w tym przedziale wiekowym najbardziej jest niezadowolona z pracy? Czy to im przypadła w udziale praca w najgorszych warunkach lub najgorsze w porównaniu do poprzednich pokoleń możliwości? Przecież milenialsi i pokolenie Z to najlepiej wykształcone pokolenia w historii ludzkości. Nie do końca zgadzałoby się to też z praktyka życia biznesowego – każdy szef szuka młodych, ambitnych i wykształconych pracowników, którzy mogą rozwijać się razem z firmą, mają dużo energii i chęci do pracy.

Homo smartphonus

Oczywiście jest wiele wyjaśnień, dlaczego ostatnie pokolenia ludzi na Zachodzie podchodzi inaczej do życia zawodowego i rodzinnego. Nie bez znaczenia są tu kwestie wychowania bezstresowego, zasobności materialnej rodziców, braku większych wstrząsów historycznych czy społecznych. Wyjątkowo ciekawy jest jednak wątek podejmowany przez takich uznanych na świecie psychiatrów, jak Manfred Spitzer i Anders Hansen, czy psychologów, jak np. Jean Twenge i Philip Zimbardo. Twierdzą oni, że na rozwój psychospołeczny, w szczególności pokolenia Z, miała rewolucja technologiczna, która wydarzyła się w czasie ich dzieciństwa i dorastania.

Według tych naukowców fakt, że praktycznie każdy nastolatek, a w ostatnim czasie prawie każde dziecko od lat 10, jest posiadaczem smartfona, nie pozostaje bez wpływu na jego psychikę, zachowania społeczne i umiejętność budowania relacji.

Dobrze, ale co to wszystko ma wspólnego z rynkiem pracy i gospodarką? Owszem, dzisiaj mało znajdziemy opracowań łączących coraz większy smartfonowy problem z życiem gospodarczym. Zdaje się, że jest to zdecydowanie kierunek, który coraz bardziej powinien być eksplorowany, tym bardziej, że ekonomiści już dawno uznali, iż w ich dziedzinie nie tylko kapitał materialny ma znaczenie, ale w ogromnym stopniu również kapitał ludzki i społeczny. Z tego powodu zaczęli rozszerzać obszar swoich zainteresowania na instytucje tworzone przez ludzi, rodzinę, edukację, socjologię, psychologię i antropologię.

Konieczność przyjęcia bardziej interdyscyplinarnej perspektywy jest coraz bardziej nagląca. Trudno bowiem nie zauważyć związku między charakterystyką pokoleń „wychowanych” przez smartfony, poziomem ich odpowiedzialności a obecną sytuacją na rynku pracy. Co prawda, dziś konsekwencji tego związku nie odczuwamy w większym stopniu, gdyż pokolenie Z dopiero rozpoczyna swoje życie zawodowe. Jednak to, co przyniesie przyszłość, może być gospodarczym szokiem.

Dlaczego nie widzimy problemu?

George Akerloff i Robert Shiller w świetnej książce Jak złowić frajera postawili zaskakującą tezę. Ich zdaniem istnieje część gospodarki, która nie dochodzi do równowagi ekonomicznej, korzystnej dla uczestników rynku. Wręcz przeciwnie, opiera się na tzw. phishing equlibrium, dzięki której tylko nieliczni zyskują (phishermen – oszuści), pozostali zaś tracą (cała reszta podmiotów na rynku). Jako jeden z przykładów pokazują przemysł tytoniowy, który przez dekady korzystał z „frajerstwa” konsumentów i regulatorów. Być może na rynku smartfonowym i powiązanym z nim ogromnym biznesie social mediów, gier i aplikacji występuje podobna „oszukańcza równowaga”?

Owszem, patrząc z perspektywy 2022 r., można stwierdzić, że sprawa nie jest tak prosta jak z papierosami, ponieważ dzisiaj nawet dziecko wie, że palenie tytoniu szkodzi. Jednak jak opisują to Akerloff i Shiller, ocena zjawiska nie była tak oczywista w latach 60. ubiegłego wieku. Naprzeciw narracji o szkodliwości papierosów stanęły całe zastępy polityków i ekspertów broniących wolności, prawa do przyjemności, o aspektach biznesowych i wpływach do budżetu państw nie wspominając.

Kiedy się zastanowimy, dlaczego tak niewielu ludzi polityki i ekonomii widzi związek między stabilnością systemu gospodarczego a zagubieniem części ludzkości w świecie cyfrowym, od razu zauważymy, że problem jest bardzo złożony. Przeogromne korzyści, jakie dla ludzkości wyświadcza digitalizacja świata, powodują, że każdy głos nawołujący do jej ograniczenia może zostać potraktowany jako luddyzm i walka z postępem. A na to żaden ekonomista i polityk pozwolić sobie nie może, gdyż koszty gospodarcze i polityczne byłyby zapewne zbyt duże.

Około 100 lat temu Keynes zauważył , że „idee głoszone przez ekonomistów oraz myślicieli politycznych, bez względu na to, czy są słuszne, czy błędne, mają większą siłę, niż się powszechnie przypuszcza”. Dziś pałeczkę w tym aspekcie przejmują psychiatrzy i psychologowie, którzy z jednej strony dostrzegają problem z największą wyrazistością, ale niestety z drugiej strony ich skargi nie mają przełożenia na poważniejsze decyzje polityczno-ekonomiczne.

Na nasze szczęście ludzkość wielokrotnie w swojej historii potrafiła zachować racjonalność i wyważenie w podobnie niejednoznacznych kwestiach. W XIX wieku nie do pomyślenia byłyby takie regulacje, jakie dzisiaj są narzucane na biznes, który przecież zarówno tworzy koszty zewnętrzne, jak i wspominane powyżej „oszukańcze równowagi”. Ochrona środowiska, prawa pracownicze, gwarancje na produkty, obowiązkowe informacje o składach produktów spożywczych czy chemicznych, ograniczenia w narracjach marketingowych, prawa antymonopolowe, corporate governance, CSR – można by wyliczać w nieskończoność mechanizmy, jakie państwa i społeczeństwa nakładały na firmy (lub firmy same na siebie, choć jednak najczęściej pod presją), a których już dzisiaj nikt nie kwestionuje. Ba, sami przedsiębiorcy, którzy przecież też są ludźmi i konsumentami, chyba nie chcieliby żyć w świecie, w którym ich Mercedes nie ma przedłużonej 5-letniej gwarancji producenta. A warto pamiętać, że jeszcze w latach 70. XX wieku gwarancje były one rzadkością.

The Great Degrowth

Kiedy w sierpniu 2021 r. Chińczycy zakazali grania w gry komputerowe dzieciom poniżej 18 r. życia w tygodniu nauki i zezwolili jedynie na godzinę grania w piątek, sobotę i niedzielę, przez zachodnie media przelała się fala krytyki tak brutalnej regulacji. Krytykowany był sam fakt ingerencji w życie społeczeństwa oraz pokaz siły państwa, które może na taką regulację sobie pozwolić. Abstrahując od rozważań ustrojowych, warto zwrócić uwagę na samą celowość takiego działania.

Czy ktoś na serio myśli, że celem tej konkretnej regulacji jest zaszkodzenie społeczeństwu? Albo że ma to zwiększyć kontrolę nad narodem? Być może decydenci w Państwie Środka, którzy świadomie budują swoją globalna pozycję, dostrzegają, że jeśli z powodu uzależnienia od elektronicznej rozrywki za 10 lat nie będzie u nich zdrowych psychicznie, logicznie myślących ludzi, to Chiny nie staną się za geopolitycznym liderem?

Oczywiście wiadomo, że tak daleko idące regulacje w naszym kręgu kulturowym nie są możliwe. Jednak przykład Chin powinien nam uzmysłowić, że bez poważnej dyskusji na temat higieny cyfrowej, edukacji rodziców małych dzieci w tym zakresie, dostrzegania „frajerstwa” w działaniu rynków, rozbicia relacyjności i rodziny, „The Great Resignation” (wielkie odchodzenie z rynku pracy) przerodzi się w „The Great Degrowth”. Czy politycy i ekonomiści są na to przygotowani?

Co więcej, jeżeli smartfonowe pokolenie Z będzie chciało pracować inaczej, bardziej elastycznie i bez zaangażowania, to może warto wrócić do dyskusji o postwzroście? Kapitalizm jest oparty na filozofii ciągłego wzrostu i ciągłego powiększania wskaźników efektywności. Czy na prawdę tego potrzebujemy? Kiedy zaś uzmysłowimy sobie, że więcej oznacza mniej, gdyż kosztem naszego wzrostu jest degradacja środowiska i relacji międzyludzkich, staje się jasne, że gdzieś to nabijanie PKB musi się skończyć.

Pokolenie insta

Człowiek jest kształtowany przede wszystkim przez kulturę. Jak zauważa Daniel Bell w swoim arcydziele Kulturowe sprzeczności kapitalizmu, w naszych czasach ekonomia stanęła w opozycji do kultury. Podczas gdy przedsiębiorstwa potrzebują pewnego rodzaju konserwatyzmu – regularnej pracy, zaangażowania, zespołowości i poświęcenia – świat kultury lansuje zupełną odwrotność – spontaniczność, niestałość, indywidualizm, realizację siebie. Jak to określił Bell, „pracownicy korporacji są pilnymi za dnia i latawcami w nocy”. Gdzieś w próżni znalazły się rodzina i Kościół, które nie chcąc przyjąć aktualnych kulturowych wzorów, są spychane na margines życia społecznego.

Choć Bell wydał swoją książkę ponad 40 lat temu, jego tezy dzisiaj wydają się nader aktualne. Kultura, która jest zdominowana przez szybką gratyfikację, insta-życie, przeżywanie chwili, brak potrzeby myślenia o przyszłości, ekstremalny indywidualizm i autorealizację już za chwilę zacznie zderzać się z biznesem, który wciąż tkwi w tych samych paradygmatach od przynajmniej 80 lat (licząc jako pewną cezurę 1945 r.).

Oczywiście możemy się zastanawiać, czy kapitalizm jest w stanie się dostosować do pokolenia Z i zapewnić nowym pracownikom ciągłą ekscytację, której dostarcza im smartfon. Na pewno jednak musiałoby to gruntownie przeorać życie gospodarcze, jakie dzisiaj znamy. Trudno mi sobie wyobrazić, że możemy stworzyć taki świat, w którym jakakolwiek praca będzie zawsze insta-przyjemnością.

Czy faktycznie jednak powinniśmy dzisiaj zastanawiać się, co zrobić, aby organizacja życia jakie znamy, dziś przetrwała falę, która przyjdzie wraz z wejściem smartfonowych pokoleń? Czy może raczej powinniśmy na poważnie podjąć społeczną dyskusję, czy tak ma ten świat wyglądać? Skoro od kilku lat mamy dostępne badania, w których odradza się jakiekolwiek używanie elektroniki ekranowej do pewnego wieku, to dlaczego nie rozważać kampanii społecznych, a nawet jakichś regulacji w tym temacie?

Skoro szkoły są zainfekowane plagą smartfonów i dzieci już ze sobą nie rozmawiają na przerwach, to dlaczego nie rozważyć podobnych regulacji, jakie zostały wdrożone we Francji, gdzie własne smartfony w szkołach są od 2018 r. zakazane? Skoro uzależnienie dzieci od gier komputerowych staje się rosnącym i z tego względu coraz poważniejszym fenomenem, to dlaczego nie wprowadzić obowiązku dla operatorów sieci komórkowych zakładania darmowych aplikacji kontroli rodzicielskiej?

To wszystko nie zadziała dzięki pojedynczej regulacji lub w wyniku jednej kampanii społecznej. Do tego potrzebna będzie wola i zrozumienie rodziców, nastolatków, nauczycieli i opiekunów. Powyższe działania już nie zmienią pokolenia Z, ale jedno pokolenie cywilizacji nie unicestwi. Zmiana obecnego nastawienia wobec używania technologii będzie długim i trudnym procesem, ale od czegoś trzeba zacząć. Dzisiaj większość decydentów, zajmując się innymi tematami, zachowuje się, jakby problemu prawie w ogóle nie było. A świat sobie pędzi w insta-przepaść.

2022-03-20