Polska: Gdzie ten socjalizm?

Polska: Gdzie ten socjalizm?Polska: Gdzie ten socjalizm?Polska: Gdzie ten socjalizm?
wrz
1
2021


Sens pojęcia „socjalizm” jest sztucznie rozdymany, termin funkcjonuje jak straszak. Tak nie da się rozmawiać o gospodarce.

Ideę społecznej gospodarki rynkowej zapisano w art. 20 Konstytucji RP. Inspiracją dla tego zapisu była ekonomiczna teoria ordoliberalizmu.

Potrzebujemy dziś dyskusji nad sprawiedliwością systemu podatkowego w Polsce. Obecny, regresywny system jest nie do przyjęcia.

Nie da się rozpatrywać reformy podatkowej w oderwaniu od zdolności Polaków do ponoszenia większych obciążeń na rzecz słabszych.

Alternatywne systemy podatkowe nie podają, dlaczego są sprawiedliwe. Takie uzasadnienie znajdziemy tylko w nauczaniu społecznym Kościoła.

Gdy tylko Polski Ład został ogłoszony, od razu pojawiły się głosy, że jest to projekt czysto socjalistyczny i jako taki powinien zostać odrzucony. Choć można dyskutować, czy zawarte w nim rozwiązania są słuszne, to gilotynowanie problemu jednym frazesem pokazuje, w jak marnej kondycji jest nasza debata publiczna na temat polskiego systemu ekonomiczno-społecznego. A rozmowa jest nam potrzebna. Obecny regresywny system podatkowy jest po prostu niesprawiedliwy.

Gdzie ten socjalizm?

Kilkanaście dni temu Jarosław Gowin, będąc jeszcze ministrem rozwoju, w charakterystyczny dla siebie sposób na antenie Polsat News powiedział, że Polski Ład proponuje socjalizm, na który on się nie zgadza. Dosłownie drugiego dnia premier Mateusz Morawiecki powiedział na konferencji prasowej, że Polski Ład jest realizacją idei społecznej gospodarki rynkowej, która w swoim zamierzeniu oparta jest na własności prywatnej i konkurencyjnym rynku, jednak pozostaje wrażliwa na społeczny solidaryzm. Kto w takim razie – premier czy minister rozwoju – podał trafną definicję tego programu?

Straszenie socjalizmem w Polsce przy jakiejkolwiek próbie zmian w krajowej wersji kapitalizmu jest już standardem. Z reguły przodują w tym zwolennicy Konfederacji, duża część przedsiębiorców, przedstawiciele organizacji pracodawców oraz tzw. wolnorynkowi eksperci i dziennikarze. Ekonomiści uniwersyteccy wyrażają swoją dezaprobatę wobec zmian w systemie kapitalistycznym raczej w bardziej wyrafinowany sposób, prawdopodobnie chociażby ze względu na znajomość nurtu w ekonomii Variety of Capitalism, który pokazuje złożenie systemów kapitalistycznych.

Straszenie jest z reguły skuteczne. Wielu przekonanych za jego pomocą, szczególnie na centroprawicy (ci na lewicy nie są targetem owych straszaków), zaczyna wierzyć, że zwiększenie wydatków i w rezultacie poborów państwa to większy socjalizm. Nie ma tu miejsca na wchodzenie w szczegóły i przypomnienie, że system socjalistyczny zakładał centralne planowanie i współwłasność środków produkcji. W Polsce prawie 50% PKB wytwarzają przedsiębiorcy z sektora MŚP, będący absolutnymi panami swojej własności. Już ten fakt powinien nam uświadomić, że naprawdę bardzo daleko nam do gospodarki socjalistycznej. Dlaczego więc tak często to pojęcie jest nadużywane?

Jedną z przyczyn jest istnienie bardzo licznego, ponadpartyjnego grona na centroprawicy, zauroczonego liberalnym neokonserwatyzmem, który prawdopodobnie był pierwszą importowaną polityczno-ekonomiczną ideą głoszoną z rozmachem w Polsce w latach 90. Jej propagatorami byli głównie amerykańscy neokonserwatyści, tacy jak George Weigel, Micheal Novak czy ks. Richard Neuhaus. Polacy po traumie komunizmu zafascynowali się połączeniem silnych reguł rynkowych i gorliwego katolicyzmu. Zgodnie z hasłem: „czyńcie sobie ziemię poddaną” bez wyrzutów sumienia można było być kapitalistą i chrześcijaninem, dzięki czemu powstało w Polsce bardzo dużo przyzwoitych biznesmenów. Nie godzili się oni na cwaniactwo i spekulacyjną mentalność tych przedsiębiorców, którzy do biznesu poszli, raczej mając na ustach hasło: „greed is good”.

Przedsiębiorcy ci odnaleźli swoje miejsce w polskim nurcie konserwatywno-liberalnym, który bardzo ostro (w moim przekonaniu zbyt ostro) wyznacza granice, co może, a co nie ma prawa być kapitalizmem. Choć wśród założycieli tego nurtu, czyli Ronalda Reagana i Margaret Thatcher, wyolbrzymiona teza mówiąca o tym, że każdy gram państwa w gospodarce to już socjalizm, mogła być zrozumiała w warunkach trwającej zimnej wojny, to nie ma prawa bytu w 2021 roku. Warto dać trochę więcej przestrzeni tym systemom ekonomicznym, które mieszczą się w paradygmacie wolności gospodarczej, własności prywatnej i konkurencji.

Druga, bardziej oczywista grupa zwolenników socjalistycznej narracji to pozostała rzesza przedsiębiorców i menedżerów, którzy zaczęli swoje biznesy w pierwszych latach polskich przemian, kiedy kultura przedsiębiorcza wiązała się z dużym nastawieniem leseferystycznym. Bardzo trudne i ryzykowne lata 90. spowodowały u nich wytworzenie mentalności martyrologicznej, która wiąże aktywność państwa (jako nośnik socjalizmu) w większości z opresją i poborami. Są oni de facto ofiarami zarówno szkodliwej, zbyt optymistycznej narracji prywatyzacyjno-wolnorynkowej lat 90., jak i ogromnego chaosu instytucjonalnego.

Przedstawiciele powyżej wspominanej grupy mają poczucie, często uzasadnione, że państwo praktycznie nic im nie dało. Nierzadko mają także wysokie mniemanie o swoich zasługach. Oczywiście nikt nie odbiera im tego, że większość z nich bardzo ciężko pracowała, często płaciła za to wysoką cenę w postaci utraconego zdrowia, a nawet rodziny. Ha Joon Chang – ekonomista z University of Cambridge wyznający nurt ekonomii rozwoju – uważa, że tego typu biznesmeni, z którymi mamy do czynienia nie tylko w Polsce, ale też w wielu innych krajach wschodzących i rozwijających się, często nie dostrzegają korzyści, jakie mieli w swoich państwach w okresie budowania firm.

To właśnie ten nieład instytucjonalny i brak regulacji, takich jak płaca minimalna, a także niedoświadczenie urzędów typu UOKiK, PIP, PIH itd., pomagały budować biznesy zwolenników socjalistycznej narracji. Dodatkowo w Polsce mieliśmy w czasie rozwoju ich firm absolutny rynek pracodawcy – bezrobocie w latach 1991-2000 nie schodziło poniżej 10%, zaś w latach 1993-94 utrzymywało się powyżej 16%. Warto wspomnieć również o tym, że pracownicy, którzy byli zatrudniani w firmach, posiadali wykształcenie, które zapewniło państwo. Drugą grupę osób stanowią więc biznesmeni, którzy wszelkie próby zmian systemowych w Polsce często atakują hasłami powrotu do socjalizmu i zamachu na wolność gospodarczą.

Społeczną gospodarkę rynkową mamy w Konstytucji

Kiedy premier Mateusz Morawiecki stwierdził, że Polski Ład jest realizacją społecznej gospodarki rynkowej, wielu Polaków po raz pierwszy dowiedziało się, że w art. 20 Konstytucji faktycznie zawarte jest takie sformułowanie. Brzmi ono następująco: „Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej”.

Według ekonomistów Elżbiety Mączyńskiej i Piotra Pysza społeczna gospodarka rynkowa jest systemem gospodarczym bazującym na teorii ordoliberalizmu, który narodził się w Niemczech jako synteza teorii neoklasycznej i niemieckiej szkoły historycznej w ekonomii. Należy podkreślić, że ordoliberalizm jest systemem liberalnym i w praktyce gospodarczej absolutnie nie sugeruje działań, które nawiązywałyby do socjaldemokratycznych systemów trzeciej drogi, próbujących odnaleźć swoje miejsce pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem.

Owszem, praktycy ordoliberalni, tacy jak Ludwig Erhardt, minister gospodarki, a potem kanclerz Niemiec w latach 1963-1966, dbali o solidaryzm społeczny, także poprzez transfery socjalne. Działania te wynikały z próby utrzymania odpowiedniego ładu społeczno-gospodarczego, który wiązał się również z niedopuszczaniem do zbyt dużego rozwarstwienia majątkowego. Ład (łac. ordo) miał być zapewniony przez państwo, w którym ordoliberałowie upatrywali większą rolę niż ich anglosascy koledzy wyznający klasyczny liberalizm. Jednak zasadniczą cechą tego systemu było przywiązanie dużej wagi do godności człowieka. Jak pisał Walter Eucken, twórca teorii liberalizmu uporządkowanego, „dlatego wyłania się wielkie zadanie wyposażenia współczesnej gospodarki w funkcjonalny i godny człowieka trwały ład gospodarczy. […] Jednocześnie ład ten powinien umożliwiać jednostkom ludzkim życie w wolności i odpowiedzialności”.

Jakie podatki są sprawiedliwe?

Realizacja społecznej gospodarki rynkowej natrafia na duży opór. Z jednej strony wielu na centroprawicy obawia się, że ostatnio zbyt dużo uwagi poświęcamy kwestiom solidarności społecznej, a zbyt mało sprawom wolności i odpowiedzialności. Z drugiej strony musimy zrozumieć, że po ponad 25 latach brutalnego neoliberalizmu, zafundowanego nam po 1989 roku, polskie społeczeństwo potrzebowało pewnego socjalnego resetu. 500+, podwyższona płaca minimalna i wolne niedziele spowodowały, że życie w Polsce jest łatwiejsze. Poczucie większego bezpieczeństwa materialnego stało się udziałem większości, a nie tylko elit i klasy średniej.

Skąd jednak bierze się opór? Prowadzimy dziś w Polsce ogromną dyskusję na temat podnoszenia podatków części klasy średniej i przedsiębiorców. Dyskusja jednak nie powinna polegać tylko na tym, czy i o ile powinniśmy podnieść podatki, ale na co zostaną one przeznaczone. Element fiskalny jest konsekwencją podążania w kierunku kapitalizmu z ludzką twarzą, czyli systemu, który zgodnie ze słowami Johna F. Kennedy’ego, które powtórzył ostatnio premier Morawiecki, ma „jak przypływ podnieść wszystkie łódki” (ang. the tide will lift all the boats). Oznacza to, że choć właściciele dużych jachtów będą musieli oddać większą część swoich zysków, to jednak w dłuższej perspektywie zyskają także i oni. Metaforyczny przypływ musi też objąć ogromny pancernik, którym jest państwo, spowodować poprawę efektywności administracji, wyeliminować niejasne przepisy i zapewnić sprawność funkcjonowania kraju.

Kolejne pytanie, które powinniśmy w Polsce poddać szerokiej dyskusji, brzmi: który system jest sprawiedliwy? Czy podatkowy system progresywny, tzn. taki, w którym bogaci płacą procentowo więcej od biednych, jest w porządku? Czy raczej powinniśmy dalej funkcjonować w systemie regresywnym, w którym grupa najbogatszych płaci procentowo mniej niż reszta, choć oczywiście kwoto i tak płaci więcej? Regresywny charakter obecnego systemu podatkowego potwierdzają raporty zarówno Polskiego Instytutu Ekonomicznego, jak i Instytutu Badan Strukturalnych.

Kiedy sprawdza się w Wikipedii hasło „podatek regresywny”, to możemy odczytać, że był on stosowany w XIX wieku w niektórych stanach w USA, a współcześnie w niektórych kantonach w Szwajcarii (!). Kilka dni temu prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, powiedziała, że uważa, iż Polski Ład kierunkowo jest słuszny, choć zbyt zachowawczy, i zasugerowała utworzenie trzeciego progu podatkowego dla najbogatszych! Była to chyba jedyna wypowiedź o takim charakterze na wszystkich portalach biznesowych od tygodni. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych ekonomistek w Polsce może głosić tak śmiałe tezy bez obawy o swoją reputację, ponieważ wie, że dzisiaj progresywne opodatkowanie i redystrybucja przez państwo jest postulowane przez światowy ekonomiczny mainstream.

Jednak odpowiedź na pytanie o sprawiedliwość systemu podatkowego pociąga za sobą konieczność rozwiązania innych kwestii. Czy jesteśmy społeczeństwem chcącym się dzielić? W jakim stanie znajduje się nasza wspólnota? Wielu Polaków uważa za bardzo słuszny amerykański system dobrowolnego uczestnictwa w systemie opieki socjalno-zdrowotnej, ponieważ jest sprawiedliwy, przecież działa w systemie YOYO (ang. you are on your own). System ten jednak powoduje, że relatywnie łatwo można wylądować poza marginesem społecznym.

Jeżeli nie stać nas np. na ubezpieczenie zdrowotne (nasz układ z pracodawcą tego nie przewiduje i sami nie odkładamy), to w trakcie cięższej choroby (naszej lub kogoś z rodziny) szybko można stać się bankrutem. Popierając taki system, trzeba pamiętać o uwarunkowaniach lokalnych. Ameryka jest jednym z krajów o największym sektorze dobroczynności na świecie. Amerykanie przeznaczają na niezależne od rządu organizacje dobroczynne 2,1% PKB (dane za 2018 rok), co i tak jest spadkiem w stosunku do sytuacji sprzed kryzysu w 2007 roku, kiedy oddawali 3% PKB.

Według Raportu Filantropia w CEE 2020, stworzonego przez organizację Social Impact Alliance for Central & Eastern Europe, Polacy wydają na cele dobroczynne 350 zł rocznie, czyli około 30 razy mniej niż Amerykanie w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Tego nie da się wytłumaczyć różnicami w dochodach. Choć czasami jesteśmy niesamowicie podbudowani przez piękne akty dobroczynności, które widać chociażby na takich portalach, jak siepomaga.pl, potrafiących zbierać w kilka tygodni nawet 10 mln zł na drogie, zagraniczne operacje dla bardzo chorych dzieci, to okazuje się, że w tej działalności charytatywnej uczestniczy bardzo mały procent dorosłych Polaków (niekoniecznie tych zamożnych).

Droga Piketty’ego czy Benedykta XVI?

Zapewne wielu, którzy chcieli znaleźć odpowiedź na pytanie, który system fiskalny jest sprawiedliwy, sięgnęło do koncepcji Thomasa Piketty’ego, autora bestsellerowego Kapitału w XXI wieku. Jego zdaniem bez odpowiedniej fiskalizacji, która nie powinna się ograniczać tylko do progresywnego podatku dochodowego, ale również powinna objąć podatki od majątku (spadki, darowizny, inne transfery majątkowe), nie da się doprowadzić do sprawiedliwości społecznej. Książka Piketty’ego sprzedaje się w milionowych nakładach, a dyskusja nad tezami autora wyszła daleko poza krąg ekonomistów. Źródłem tego sukcesu był fakt, że Kapitał w XXI wieku poruszył po traumatycznym kryzysie lat 2007-2009 problem wyrównywania szans i sprawiedliwości społecznej, a także wskazał konkretne jego rozwiązania.

Piketty świetnie opisuje historię powstawania nierówności społecznych, słusznie pokazuje, że eksplodowały one kryzysami, rewolucjami i wojnami, a ich zmniejszanie było korzystne dla wszystkich, przynosiło prosperity i bezpieczeństwo. Niemniej trudno doszukać się w dziele tego ekonomisty odpowiedzi na pytanie, dlaczego taki system redystrybucji jest sprawiedliwy i dlaczego powinniśmy się wszyscy na niego zgodzić.

Kilka lat zanim został wydany Kapitał w XXI wieku, a w Watykanie ogłoszono w 2009 roku inną publikację. Encyklika społeczna Caritas in veritate, którą wraz z ekonomistami z włoskiej szkoły ekonomii obywatelskiej napisał Benedykt XVI, dla wielu jest jedną z najwybitniejszych encyklik społecznych, tworzących katolicką naukę społeczną.

Katolicka nauka społeczna nie jest systemem ekonomicznym, ale zbiorem idei i doktryn spisywanych w społecznych encyklikach papieskich i adhortacjach apostolskich przez ostatnie 140 lat. Pierwszą z nich była Rerum novarum papieża Leona XIII, która została ogłoszona w 1891 roku. Traktowała w dużej mierze o prawach robotników, którzy pod koniec XIX wieku w krajach objętych rewolucją industrialną doświadczali daleko idącej niesprawiedliwości. Twórcy nauczania społecznego Kościoła za każdym razem podkreślają, że ich celem nie jest mieszanie się do polityki ani tym bardziej tworzenie systemów ekonomicznych. Można powiedzieć, że KNS pełni funkcję metanarracji, drogowskazu, który ma pomagać decydentom i elitom polityczno-ekonomicznym w tworzeniu programów społecznych i gospodarczych.

Caritas in veritate znajdziemy następujące zdanie dotyczące solidarności społecznej: „ze względu na godność osoby i wymogi sprawiedliwości decyzje ekonomiczne […] nie powinny prowadzić do powiększania się w sposób nadmierny i moralnie nie do przyjęcia różnic w posiadaniu bogactw”. W innym miejscu czytamy, że „nauka społeczna Kościoła zawsze niestrudzenie podkreślała znaczenie sprawiedliwości rozdzielczej oraz sprawiedliwości społecznej dla gospodarki rynkowej”.

Encyklika zdecydowanie podkreśla, że redystrybucja jest zadaniem politycznym. W dokumencie czytamy bowiem, że „trzeba pamiętać, że przyczyną poważnego braku równowagi jest oddzielenie działalności ekonomicznej, która powinna obejmować tylko wytwarzanie bogactw, od działalności politycznej, która powinna wprowadzać sprawiedliwość przez redystrybucję dóbr”.

Zarówno w KNS, jak i w systemie zarysowanym przez Piketty’ego mamy do czynienia z wezwaniem do redystrybucji, ale tylko w KNS znajdziemy uzasadnienie odnoszące się do godności ludzkiej i mówiące o tym, że taka solidarność społeczna jest naszym moralnym obowiązkiem. KNS w centrum rozważań stawia człowieka, a nie zdehumanizowane historyczne wydarzenia i techniczne rozwiązania, którymi trącą znane dzieła Piketty’ego – wspominany Kapitał w XXI wieku oraz Kapitał i ideologia.

Konieczny jest dialog i znalezienie czwartej drogi

Nie jestem naiwny i zdaję sobie sprawę z tego, że czytelnicy „Krytyki Politycznej” nie porzucą Piketty’ego, Stiglitza, Krugmana, Sena i innych ekonomistów, którzy od kryzysu w 2007 roku (a niektórzy z nich, jak np. Amartya Sen od zawsze) zapisali tysiące stron o potrzebie wyrównywania szans i dochodów na świecie, oraz zaczną rozczytywać się w encyklikach społecznych. Wręcz przeciwnie, należy się cieszyć popularnością tych autorów na lewicy, która na szczęście wyszła już poza koncepcje Marksa i Engelsa. Problem jednak tkwi w tym, że KNS nie jest znana również na polskiej prawicy, a nawet, jak zauważa dr Dariusz Dańkowski SJ dla portalu Aleteia, nie jest znana nawet katolikom.

Mam wrażenie, że podobnie jest z wprowadzeniem Polskiego Ładu. Można dojść do wniosku, że konserwatyści i osoby o prawicowych poglądach są w tej kwestii bardziej podzielone niż opozycja. Wydaje się, że teraz coraz bardziej wychodzą na jaw zaniedbania w debacie na temat odpowiedzialności społecznej polskiego biznesu, dialogu między rządem a biznesem, odpowiedzialności każdego członka naszej społeczności wobec państwa i jego roli w gospodarce.

W Polsce wciąż nie mamy solidnego, niezależnego od zagranicznych korporacji samorządu gospodarczego i nie za bardzo rozważamy sens jego istnienia. Pisałem o tym w tekście Dzięki powszechnemu samorządowi gospodarczemu można zakończyć konflikt biznesu z administracją. Choć jesteśmy jednym z niewielu państw w Europie o regresywnym systemie podatkowym, to w naszym kraju debaty na ten temat jest jak na lekarstwo. Rząd nawet jeśli robi słuszne rzeczy z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej, to sam utrudnia sobie zadanie, wrzucając pomysły i projekty zmian w przestrzeń medialno-polityczną bez wcześniejszego przygotowania gruntu w postaci konferencji, zainicjowania dyskusji z ekonomistami i dziennikarzami.

To wszystko powoduje, że część osób na polskiej centroprawicy utwierdza się w swoich obawach względem wzmacniania aparatu państwa w Polsce, o czym już wspominałem powyżej. W Caritas in veritate znajdziemy przestrogę, która wpisuje się w ich lęki: „kiedy logika rynku oraz logika państwa znajdują porozumienie, by zachować monopol na obszarach swoich wpływów, z czasem w stosunkach między obywatelami zanika solidarność, współudział i poczucie wspólnoty, bezinteresowne działanie”. W Polsce znajdziemy wiele osób, które uważają, że więcej transferów socjalnych powoduje zanik takich więzi.

Wspominane wyżej dane z raportu o filantropii w Polsce, jak się wydaje, potwierdzają te obawy. Ludzie boją się, że ich podatki docelowo sfinansują socjaldemokratyczne superpaństwo na kształt Szwecji, które po umocnieniu pozycji fiskalnej i staniu się tzw. silnym państwem zabierze się np. za kształcenie dzieci według swojej modły i programów już od 3-4 roku życia, zabroni edukacji domowej (w Szwecji i chociażby w Niemczech jest nielegalna), narzuci jedną obowiązującą wizję świata. Mitch Pearlstein, autor książki From Family Collapse to America’s Decline, podkreśla, że nie wszystkie obawy są bezpodstawne. Welfare state, zorganizowane wokół wsparcia socjalnego jednostki, a nie rodziny, spowoduje dalszy rozpad rodzin, ponieważ ułatwi decyzję o szybkim rozstaniu, najczęściej bez mediacji, psychologów czy udziału poradni małżeńskiej (które są obowiązkowe w wielu krajach Europy). Pearlstein wskazuje, że są to konsekwencje polityki socjalnej, wprowadzonej w USA po słynnym Moynihan Report.

Katolicka nauka społeczna posiada potencjał odbudowania zgody wśród osób zgrupowanych raczej z prawej strony polskiej sceny politycznej. KNS pokazuje, jak ważna jest wrażliwość na różne spojrzenia, podkreśla, że ekonomię i politykę trzeba budować wokół człowieka, a nie systemu. Gdybyśmy polegali na takiej perspektywie, łatwiej byłoby nam tworzyć mechanizmy solidarności społecznej poprzez redystrybucję bez niszczenia wrażliwości społecznej i tworzenia państwa, które w niepowołanych rękach mogłoby w przyszłości stać się socjaldemokratycznym Lewiatanem. Kluczem tutaj powinna być odpowiedzialność. Nie tylko państwa za jednostkę, bo to dosyć oczywiste, ale również każdego obywatela, a szczególnie przedsiębiorcy za państwo. Wszystko to zgodnie ze słowami Benedykta XVI: „solidarność oznacza przede wszystkim, że wszyscy czują się odpowiedzialni za wszystkich, dlatego nie może ponosić jej jedynie państwo”.

Taka ekonomia odpowiedzialności mogłaby stać się polską czwartą drogą systemu ekonomiczno-społecznego. Stworzenie go jest możliwe poprzez debaty na temat roli państwa w gospodarce, polityce redystrybucyjnej z jej podatkowymi konsekwencjami, jak i przez dialog państwa z tymi przedsiębiorcami i liderami opinii, którzy czują się odpowiedzialni za kraj. Dobrze byłoby zrozumieć, że każdy z nas też ponosi odpowiedzialność za przyszłość państwa. Być może zatem warto zaryzykować i najpierw dać, a potem wymagać?

2021-09-01