Amazon, Biedronka i LPP. Czym jest społeczna odpowiedzialność biznesu?

Amazon, Biedronka i LPP. Czym jest społeczna odpowiedzialność biznesu?Amazon, Biedronka i LPP. Czym jest społeczna odpowiedzialność biznesu?Amazon, Biedronka i LPP. Czym jest społeczna odpowiedzialność biznesu?
lut
1
2021


Firmy takie jak Amazon lub LPP osławiły się niskimi standardami zatrudnienia i praktykami offshoringowymi.

Patologie zatrudnienia nie dotyczą tylko podmiotów prywatnych, przykładem są trwające od dwóch lat strajki w Locie.

Unikanie opodatkowania przez duże korporacje kosztuje budżet państwa pieniądze, z których można by opłacić na przykład ochronę zdrowia.

Wyzysk korporacyjny można pokonać tylko dzięki połączeniu świadomości konsumenckiej, siły państwa i organizacji międzynarodowych.

Społeczna odpowiedzialność przedsiębiorstwa to nie tylko ładny koncept i dobra praktyka. To również moralny nakaz, którego zaniedbanie ma opłakane skutki. Za fasadą zwykłego biznesu kryje się nierzadko mechanizm prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat. A kiedy staje się on powszechny, to mamy do czynienia z problemem systemowym. W interesie wszystkich jest, by rynki (szczególnie rynek pracy) były po prostu uczciwe – wolne od przemocy ekonomicznej skierowanej w pracowników czy podwykonawców. Jednak dziś biznesy, których większość z nas bywa klientami, takie jak Biedronka, Amazon czy LPP, są dla wielu symbolami wyzysku.

Duża firma, duży wyzysk

Dzisiejsza gospodarka oparta jest na przedsiębiorstwach. Prywatne biznesy są w Polsce odpowiedzialne za niemal ¾ PKB naszego kraju, przy czym największa w tym zasługa małych i średnich firm (niemal 50% PKB Polski). Podobnie jest w większości współczesnych rozwiniętych państw, szczególnie tam, gdzie przedsiębiorcze umysły stoją nierzadko za innowacjami przyspieszającymi wzrost gospodarczy. Jak się jednak okazuje, i ten medal ma dwie strony.

Amazon jest pod ostrzałem ze strony różnych organizacji społecznych od wielu lat. Nawet w ostatnich miesiącach na całym świecie mogliśmy obserwować strajki w tej firmie. Amazon znany jest z wyśrubowanych norm wydajności pracy – tak wyśrubowanych, że z założenia niektórzy pracownicy ich nie spełnią, dlatego może zostaną zwolnieni. Za ostrą harówkę (nieraz skutkującą podupadaniem na zdrowiu fizycznym i psychicznym) nie dostaje się pensji innej niż na poziomie płacy minimalnej lub nieco większym, ewentualnie z uznaniowymi dodatkami.

Nie ma też mowy o odpowiednim poziomie BHP, za co firmę spotykały kary Państwowej Inspekcji Pracy (w śmiesznej dla takiego giganta wysokości). Z raportu Amnesty International wynika, że Amazon stosuje szereg praktyk utrudniających funkcjonowanie związków zawodowych i zrzeszanie się (w tym śledzenie przez „analityków danych wywiadowczych” prób zrzeszania), represje wobec związkowców (np. zwalnianie organizatorów protestów) czy praktyki cenzury. Właścicielem tego biznesu jest najbogatszy człowiek świata, Jeff Bezos, który w samym 2020 roku powiększył swój majątek o 50 miliardów dolarów. Regularnie padają wobec niego i jego firmy oskarżenia o unikanie opodatkowania i ukrywanie zysków w rajach podatkowych.

Przykłady można mnożyć. Jedna z największych firm w Polsce, Biedronka, także nie jest znana z dobrze płatnej lub dobrze zorganizowanej pracy ani z wyrozumiałego traktowania pracowników domagających się wzrostu pensji. Ponadto jej relacje z dostawcami towarów często cechuje twardość w negocjacjach, a raczej wymuszanie niskich marż i rabatów poprzez wykorzystanie swojej pozycji na lokalnym rynku (jest to praktyka większości supermarketów). Roczne przychody Biedronki wynoszą 60 mld zł.

Unikanie opodatkowania poprzez teoretyczną zmianę siedziby z Polski na kraj będący rajem podatkowym, jak uczyniło to parę lat temu LPP (właściciel marek takich jak Reserved), niskie płace czy utrudnianie działania związkom wydają się powszechne – to stały zestaw patologicznych praktyk, które stosuje część dużych firm.

Nawet publiczny właściciel nie daje gwarancji na inne traktowanie. Pokazuje to przykład PLL LOT i odbywające się tam od ponad dwóch lat strajki (za które ich organizatorów mogłyby spotkać represje, np. zwolnienia). W 2020 roku były to protesty przeciwko ostrym, nagłym cięciom płac na skutek pandemii. W Amazonie lub Biedronce nie pracują sami młodzi, niedoświadczeni ludzie, dla których jest to pierwszy przystanek na drodze do kariery. Są to po prostu miejsca, w których łatwo dostać pracę, gdyż tego tempa i warunków wiele osób nie wytrzymuje więcej niż kilka lat.

Z tego powodu prawie zawsze panuje w tych firmach niedobór pracowników. Mimo wszystko chętnych do pracy nie brakuje. Firmy nie widzą jednak potrzeby poprawienia warunków, w których zatrudnieni funkcjonują. Oczywiście to nie jest żadne usprawiedliwienie – ludzie z mniejszymi kompetencjami, z gorszym CV lub po prostu ci, którzy mieli pecha w życiu, zasługują na dobre traktowanie w pracy i godne zarobki. W przeciwnym razie nigdy nie wyrwą się z biedy. A równość szans i nadzieja na dostatnie życie to podstawa także liberalnego kapitalizmu.

Funkcjonowanie firm, takich jak Amazon, Biedronka czy LPP, opiera się na mechanizmie prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat. Dochody firm płyną głównie do właścicieli (Bezos jest najlepszym tego przykładem), a pracownikom płaci się tylko tyle, aby ktokolwiek chciał taką pracę podjąć. W praktyce często wykorzystuje się sytuację społeczną i stawia się przed ludźmi wybór: albo bezrobocie, albo płaca minimalna. W takich warunkach udział pracowników w dostarczeniu zysków jest ukrywany i pomniejszany.

Zupełnie jawne natomiast są uspołecznione straty, które niesie ze sobą tak skonstruowana działalność. Uciekanie od opodatkowania oznacza mniejsze wpływy do budżetu państwa, z którego finansowane są przecież usługi publiczne i inwestycje, np. infrastrukturalne. Tę stratę ponoszą więc wszyscy obywatele. Tzw. luka CIT, czyli miara tego, ile podatku od zysków firmy nie zapłaciły, choć powinny, wynosi w Polsce ok. 22 mld zł, co stanowi równowartość 5% dochodów budżetu państwa.

Wyczerpująca praca i bieda sama w sobie (wynikająca np. z niskich płac) odbijają się na dostępie do usług medycznych. Mowa m.in. o przypadkach, gdy ktoś w obliczu choroby lub urazu nie ma możliwości pójścia do lekarza, czy to z powodu braku pieniędzy na prywatną wizytę (alternatywą jest czekanie w długiej kolejce), czy też dlatego, że nie przysługuje mu płatny urlop zdrowotny (co wynika z prekaryjnych form zatrudnienia).

Ponadto niskie dochody bywają skorelowane z otyłością (jest tak np. w USA), a ta z kolei z większą podatnością na szereg chorób. Trzeba także wspomnieć o stresie i psychicznym obciążeniu, jakie powoduje konieczność codziennego i uważnego gospodarowania każdym groszem, aby co miesiąc jakoś łączyć koniec z końcem. Wszystkie powyższe czynniki powodują większe obciążenie systemu ochrony zdrowia – za tę usługę płacimy zaś wszyscy w podatkach, więc ponosimy jej koszt. Uspołeczniane straty objawiają się też pod postacią np. niskich emerytur (przy śmieciowych umowach i niewielkich płacach nie da się oszczędzić wiele na subkoncie emerytalnym), do których potem wszyscy dokładamy, problemów ekologicznych, nierównowagi w rozwoju regionalnym i innych, mniej oczywistych oddziaływań.

Dlaczego się to dzieje i niewiele możemy z tym zrobić?

Prostą odpowiedzią na pytanie, dlaczego takie rzeczy się dzieją, jest maksymalizacja zysku, czyli klasycznie przyjmowany w teorii ekonomii cel istnienia przedsiębiorstwa, ewentualnie zasada maksymalizacji wartości firmy, która pośrednio przynosi podobne skutki. Czy jednak takie praktyki są czymś wpisanym w system nowoczesnego kapitalizmu i nieodłącznym od niego, czy też są jego aberracją, wynaturzeniem?

Jeśli uznamy, że jest to wypaczenie, odejście od normy w zazwyczaj poprawnie funkcjonującym systemie kapitalistycznym, oznacza to, że powstanie takich praktyk przypisujemy ludzkim ułomnościom. Smithowski rzeźnik może i nie sprzedawał najlepszych towarów dzięki swojej życzliwości, lecz chciwości, niemniej nadmiar tej drugiej w połączeniu ze zbytnią deregulacją ze strony państwa tworzy wynaturzenia.

Nie musimy uznawać w takim wypadku, że sama maksymalizacja zysku jest czymś negatywnym, ale należy zwracać uwagę na jej ograniczenia jako ostateczny cel działania. Jeśli pogoń za pieniądzem popycha bogate jednostki i firmy do ukrywania pieniędzy w rajach podatkowych, tworzenia miejsc pracy o niskiej jakości, to wkrótce przeradza się ona w normę petryfikującą stosunki społeczne, utrudniają konkurencyjność (np. podniesienie płac przyniesie wyższe ceny produktów, a więc spadek sprzedaży). W takim wypadku offshoring czy uśmieciowienie rynku pracy przybierają znamiona „gry, która gra się sama”, na którą działania pojedynczych podmiotów nie mają większego wpływu.

Gdzie szukać rozwiązania? Być może leży ono w stworzeniu rynkowych bodźców i regulacji. Mowa, po pierwsze, o prawnych regulacjach zamykających lukę podatkową (pomijając faktyczną trudność w skonstruowaniu takiego prawa). Po drugie, należy szukać odpowiedniego unormowania rynku pracy, choć trudno to zrobić. Trzeba bowiem znaleźć złoty środek, aby nie ograniczać wolności gospodarczej i zarazem uniemożliwiać wyzysk lub przemoc ekonomiczną. Oddziaływanie twardymi środkami nie uleczy choroby. Podniesienie w Polsce płacy minimalnej, zwiększenie kompetencji Inspekcji Pracy i związków zawodowych – wszystkie te narzędzia mogą łagodzić objawy, lecz nie spowodują, że w rzeczywistości problem w skali globalnej zniknie. On po prostu zmieni lokalizację (np. przeniesie się na Ukrainę) i spowoduje u nas przejściowy wzrost bezrobocia. W zasadzie więc w ten sposób wzmagamy skalę offshoringu.

Można wskazywać też na miękkie oddziaływanie rynkowe w formie tzw. głosowania portfelami, być może wzmocnionego prawnymi zachętami. Trzeba doprowadzić do sytuacji, w której konsumenci będą chętnie wybierać produkty firm będących przedsiębiorstwami naprawdę (a nie fasadowo) odpowiedzialnymi społecznie. Za takie dobre praktyki mogłyby być przyznawane wyróżnienia lub różnorakie ulgi. Z kolei firmy przyłapane na przemocy ekonomicznej byłyby bojkotowane, spotykałby je ostracyzm i kary.

Kluczowy jest tutaj dostęp do rzetelnej informacji. Klientowi raczej trudno jest rozpoznać fasadową, marketingową odpowiedzialność od tej prawdziwej. Wiele firm pomimo szemranych praktyk na co dzień i tak chwali się swoimi prospołecznymi inwestycjami w remont placów zabaw itp., a ich właściciele kreują się na wielkich filantropów.

Od lat wiemy o tragicznych warunkach pracy ludzi szyjących nam ubrania i buty w Azji Południowo-Wschodniej. Niestety nie bardzo powstrzymuje to kogokolwiek przed zakupami w Nike czy LPP. Z Amazona też korzysta coraz więcej ludzi na całym świecie, bo jest wygodny. Biedronka zawsze przyciągnie do siebie konsumentów, gdyż może zaoferować niskie ceny. Możliwość bojkotu to przywilej raczej niewielu klientów.

Dlatego istota problemu nie leży w zachowaniu tej lub innej firmy, grupy ludzi lub lokalnym prawodawstwie, lecz w naturze nowoczesnego, globalnego kapitalizmu. W końcu która firma nie chciałaby stać się transnarodową korporacją przynoszącą swojemu właścicielowi największe bogactwo na świecie? Które przedsiębiorstwo nie chciałoby dyktować warunków na rynku pracy? Która firma (bez problemu działająca ponad granicami państw) poddałaby się prawu jakiegokolwiek kraju i np. płaciła dobrowolnie podatki, mogąc ich uniknąć?

Odpowiedź na każde z tych pytań jest oczywista. Głównym winowajcą patologicznego stanu rzeczy są przede wszystkim procesy rynkowe, szczególnie w neoliberalnym wydaniu, które nierzadko promują negatywne praktyki przynoszące jednak przewagi konkurencyjne. Wśród nich wymienia się czasem oddzielenie zarządzania od własności w firmie (skutkujące np. przedkładaniem przez zatrudnianych managerów-specjalistów krótkookresowych korzyści nad stabilność rozwoju i jakość pracy) czy zbytni wzrost znaczenia rynków finansowych – co też przekłada się na sposób zarządzania firmą i pracownikami (giełda raczej nie ceni dobrego traktowania pracowników tak wysoko, jak wyników sprzedażowych).

Rozwiązania należy szukać w zmianie stosunków między aktorami w gospodarce i na poszczególnych rynkach. W najprostszym rozumieniu chodziłoby o zwiększenie części wypracowanego zysku, który trafia do pracowników, na przykład w niektórych organizacjach stosuje się ograniczenie wiążące zarobki szefa z minimalną pensją w firmie. Dalej idące rozwiązania zmierzają w kierunku łączącego bycie zatrudnionym z własnością lub zarządzaniem organizacją – mniej więcej tak działają spółdzielnie, kooperatywy czy akcjonariat pracowniczy. Wpuszczanie pracowników do zarządów uniemożliwia powstawanie przynajmniej niektórych patologii i zwiększa presję na wzrost płac.

Pomysły te mają jednak swoje ograniczenia. Giganci biznesu raczej nie zgodzą się na nie dobrowolnie, a sam udział pracowników w zarządzaniu nie wyklucza możliwości nieodpowiedzialnych społecznie praktyk. W takim wypadku zmiany relacji w gospodarce wymagałyby więc silnego państwa zdolnego do egzekwowania prawa i postawienia się globalnym firmom. Zarazem silne państwo mogłoby też mieć duży udział w tych obszarach rynku pracy, z których dziś się wycofało – kontrola ludzi nad publicznymi instytucjami w demokracji wydaje się większa niż nad jakimkolwiek prywatnym biznesem. Dziś jednak trudno wyobrazić sobie gospodarkę wypełnioną spółdzielniami (choć na pewnych rynkach mogą one być skuteczne) czy wielkimi państwowymi zakładami pracy. W erze globalizacji grozi to zbytnią niekonkurencyjnością.

Kluczowa jest zatem rola państwa silnego raczej swoimi instytucjami niż zamożnością. Państwa, które byłoby zdolne do regulowania biznesu, łatania luki podatkowej lub zmieniania relacji na rynku pracy. To najczęściej wymieniany pomysł na zatrzymanie negatywnych praktyk. Być może to zwiastun kierunku przyszłych zmian.

Transnarodowa polityka jako przeciwwaga transnarodowego wyzysku

Wzmacnianie narzędzi, którymi dysponuje państwo, nie musi być jedynym sposobem rozwiązania problemów, których przysparza działalność wielkich korporacji. Pewne nadzieje kierowałbym także w stronę transnarodowych organizacji, które mogłyby mieć siłę polityczną i medialną (czy też marketingową) do konfrontacji z wielkim biznesem.

Najbardziej realna na tę chwilę wydaje się możliwość działania Unii Europejskiej. Organizacja polityczna, która od dekad musi godzić czasem zupełnie przeciwstawne interesy narodowe swoich członków, mogłaby wykazywać także umiejętność pogodzenia interesu biznesu i społeczeństw.

Na europejskim forum pojawia się od pewnego czasu pomysł europejskiej płacy minimalnej. Mogłoby to okazać się skokowe, ale zarazem naturalnym rozwinięciem działania funduszy strukturalnych, które skutecznie wyprowadziły z biedy najgorzej radzące sobie gospodarczo regiony kontynentu. Dziś wydaje się, że to radykalne rozwiązanie, ale podobnie kiedyś oceniano właśnie wspomniane fundusze.

Ponadto w UE widać chęć zajęcia się problemem rajów podatkowych i zatkania luk, przez które z większości państw członkowskich wyprowadzane są wpływy z CIT-u. Jednak nawet w samej Unii istnieją kraje, które na tym procederze zyskują, np. Irlandia, Luksemburg. To właśnie wydaje się kluczową przeszkodą w realizacji pewnego rodzaju wspólnej polityki w tym zakresie. Taka polityka w dalszych krokach mogłaby pociągać za sobą regulacje, które koncentrowałyby się wokół bardziej sprawiedliwego podziału zysków w europejskich przedsiębiorstwach, ograniczaniu innych negatywnych praktyk offshoringowych czy szczegółowych obszarów prawa rynku pracy (Europejska Inspekcja Pracy).

Na tę chwilę to odległa wizja, ale do zaakceptowania, jak się zdaje, dla obu stron – i dla tych, którzy problem postrzegają w samej naturze neoliberalnego wolnego rynku, i dla tych, którzy uważają, że potrzeba takich regulacji, by sam rynek mógł prawidłowo działać.

2021-02-01